Rano łazienka jest okupowana, więc mam chwilę żeby pogadać z Koreanką. Chyba dobrze działa jej na psychikę fakt, że wkrótce jedzie do Ekwadoru a raczej, że wyjeżdża z Kuby. Planuje dziś wycieczkę objazdową po Havanie. Istnieje możliwość zakupu całodziennego biletu za 5CUC na autobus turystyczny, który objeżdża wszystkie ważniejsze miejsca w stolicy. Można wysiadać i wsiadać bez ograniczeń. Autobusy są piętrowe, więc w sumie to nawet fajna opcja. Ja w sumie nie mam żadnego szczegółowego planu. Muszę gdzieś znaleźć internet i drukarkę a potem zobaczę co się wydarzy.
Jem śniadanie, jak zwykle to samo. W przewodniku znalazłam info o kafejce internetowej naprzeciwko Capitolu. Zatem tam kieruje swoje pierwsze kroki. Niestety po kafejce nie ma śladu. Dziwne bo przewodnik jest bardzo świeży. No trudno, udam się znowu do hotelu National. Idę kilka chwil i zauważam na przystanku autobus 222, wczoraj chyba przemknął mi gdzieś nieopodal hotelu. Zaryzykowałam i wsiadłam. Na szczęście udało mi się podjechać bardzo blisko miejsca docelowego. Dzisiaj w kafejce jest jakaś średnio miła Pani. Spisuje moje dane z paszportu i mogę podejść do komputera. Kolejne 10minut muszę czekać aż Pani łaskawie uruchomi internet na moim stanowisku. Nigdzie wcześniej na Kubie nie korzystałam z internetu, ale jeśli tutaj jest ten superszybki to nie chcę wiedzieć jak działa ten wolny. Kolejne minuty miją zanim zaloguje się na pocztę. Ale w końcu udaje się. Potem błąd na stronie, ponowna próba i wreszcie mam maila z kartami pokładowymi w internecie. Zapisuje je na pendrivie i otwieram. Gdy drukuje pierwszą okazało się, że z drukarka wypluła pustą stronę. Pani przychodzi z pomocą i radzi żebym otworzyła pliki w wordzie. Jakoś nie załapała różnicy pomiędzy pdf a wordem, więc nie brnę w to dalej. Kolejna próba tym razem udana. Wylogowuję się i idę zapłacić. 30min netu 5CUC, a za druk czarno-biały 1CUC/str. Masakryczne ceny. Gdy już chcę płacić, widzę, że wydrukowana strona ma ucięte kilka cm na dole i nie mam kodów kreskowych. No to świetnie. Tłumaczę to tej głupiej babie, która klikała sama sprawdzała ustawienia drukarki. Zapytała mnie czy potrzebuje tych stron. Odpowiedziałam jej, że oczywiście, ale wydrukowane w całości. Powiedziała, że jeśli chce wydrukować jeszcze raz to muszę ponownie wykupić internet i po raz kolejny drukować. Teraz już mnie zdenerwowały, tłumaczę, że to był jej błąd bo źle ustawiła skalowanie w drukarce. Olała to i ponownie zapytała, czy potrzebuje tych stron. Powiedziałam, że nie, zapłaciłam 5CUC za net i wyszłam. Znakomita obsługa jak na 5-gwiazdkowy hotel w stolicy kraju.
Następnie udałam się spacerkiem na plac rewolucji. To tutaj Fidel wygłaszał swoje słynne, długie przemówienia. Jest już po 13, więc postanowiłam podjechać autobusem P12 w okolice Capitolu. Niestety musiałam trochę poczekać na autobus, pewnie gdybym poszła pieszo, czasowo wyszłoby mniej więcej to samo. Cóż, kolejny dowód na to, że lenistwo się nie opłaca.
W pokoju zastaję Koreankę, która suszy wszystkie swoje rzeczy, w tym elektronikę. Ochlapała ją fala z Oceanu gdy zwiedzała miasto. Ależ ona ma pecha. Jednak ogólnie była zadowolona z tej wycieczki objazdowej po mieście. Ja udaję się na Obispo wymienić CUP na CUC i wydaję resztki kasy na kasy na pocztówki, bo zapomniałam wczoraj o kilku ważnych osobistościach. Udaje mi się też biurze podróży InfoTur wydrukować karty pokładowe Ryana z pendrive'a. 1CUC za 2 strony.
Później spożywam swoją ostatnią wieczerzę na Kubie, na deser tradycyjnie lody. Wracam na kwaterę. O dziwo o tej porze łazienka jest zajęta. Mam spory zapas czasu, więc nie ma się co spinać. Rozpoczynam pakowanie, potem prysznic i ubieram się już w bardziej europejski strój, tzn. więcej warstw. Ucinam sobie pożegnalną pogawędkę z Koreanką i idę zapłacić za nocleg właścicielce. Ostrzega mnie tysiąc razy przed złodziejami w autobusie. Ostatni raz przemierzam tą paskudną klatkę schodową i idę na przystanek autobusu P12. Jest już uformowana kolejka oczekujących na miejsca stojące, więc liczyłam, że zaraz coś będzie. Niestety mijają kolejne minuty, ludzi przybywa a autobusu nie ma. Po jakiś 30 minutach zjawia się nie wiem skąd pani w mundurku i rozdaje karteczki z numerkami. Chyba wydała ich tyle ile jest miejsc siedzących. W końcu kwadrans przed 17 nadjeżdża autobus, siadam po prawej stronie przy oknie. Autobus jest pełny. W sumie trochę to dziwne, bo Sylwia wczoraj jechała mniej więcej o tej samej porze i było zaledwie kilkunastu pasażerów. Wg instrukcji z sms-a od Sylwii, jedzie się ok45min i trzeba wysiąść przy dużym boisku do piłki nożnej. Mój autobus ze względu na ilość pasażerów często się zatrzymuje i jedzie wolno. W końcu po godzinie jazdy pytam kobietę siedzącą za mną czy daleko na lotnisko. Ma mi powiedzieć gdy już będzie mój przystanek. Mijamy boisko, ale ona każe mi wysiąść na kolejnym. Dobra jadę dalej, co mi szkodzi!? W sumie dobrze mi poradziła, bo po wyjściu z autobusu od razu widzę strzałkę na terminal. Niestety loty do Europy odbywają się z Terminala nr 3, czyli najbardziej oddalonego od głównej drogi. Zaczepiają mnie taksiarze, proponują podwózkę za 1CUC, ale ja mam jeszcze czas więc mogę podejść. Między Terminalem 2 i 3 jeździ shuttle bus, ale podejrzewam, że czekanie na niego może zająć całą wieczność. Przed terminalem 2 trzeba skręcić ostro w prawo i iść wzdłuż drogi bez chodnika, w pewnym momencie pojawią się tory kolejowe, przechodzi się rondo na wprost i dalej do terminala. Są tablice informacyjne także nie będzie problemu. Gdy wchodzę na lotnisko jeszcze nie ma odprawy na mój lot do Madrytu o 21.00. Zrzucam plecak i czekam na ławeczce. Kilka minut po 19 rozpoczyna się odprawa. Niestety zanim to zauważyłam uzbierała się już spora kolejka a wszystko idzie strasznie wolno. Pani wydała mi od razu dwie karty pokładowe Havana-Madryt i Madryt-Rzym, chociaż powiedziałam jej na początku, że kończę podróż w Madrycie. Później musiałam stanąć w kolejnej kolejce do okienka gdzie pobierana jest opłata wyjazdowa, czyli haracz 25CUC. Do kontroli paszportowej na szczęście nie ma kolejki, potem jeszcze security check i pozostało już tylko oczekiwanie na lot. Liczyłam, że spotkam tutaj kogoś z grupy Polaków poznanych w Trynidadzie, ale niestety nikogo nie było. Boarding zaczął się ok.20.30. Martwiła mnie tylko długa kolejka rodziców z niemowlakami. Znowu będą wrzeszczeć całą noc.
Wylatujemy z minimalnym opóźnieniem, tym razem mam miejsce na końcu przy oknie.