06.03.13
Mkniemy naszą taksóweczką na spotkanie z Laminem, naszym 61-letnim hostem. Czeka na nas przy banku. Za taxi płacimy 350DA. To jak wyglądał Lamine było po prostu niesamowite, miał regionalne ubranie, turban na głowie, jakąś siatkę w ręku i do tego luzacko żuł sobie gumę. Trzeba to zobaczyć żeby sobie wyobrazić. Musimy poczekać kilka minut na drugi samochód. W tym regionie istnieje obowiązek rejestracji turystów na policji. Jedziemy zatem skserować nasze dokumenty. Potem Lamine sam idzie na policję, ale po kilku minutach po nas wraca, gdyż jak to powiedział: „wieczór – dwie żony, policjant jest trochę zaskoczony tą sytuacją”. Warto było się przejść gdyż pan policjant jest bardzo przystojny. Formalności trochę trwają, gdyż policjant musi wpisać nasze dane po arabsku, czyli my mówimy słowo po słowie, a on ze słuchu wpisuje odpowiednie dane. Trzeba mu przyznać, że miał idealną polską wymowę. Lamine, już się wierci i niecierpliwi, po czym wyciąga z kieszeni najnowszego smartphone’a. Omalże nie spadłam z krzesła jak to zobaczyłam? Beduin versus najnowsze technologie!
Po dopełnieniu wszystkich obowiązków rejestracji, udajemy się do domu Lamine’a. Poznajemy jego rodzinę, w tym nasza ulubienicę – córkę Anję. Jemy super lokalną pizzę, tj cienkie placki, przełożone farszem warzywnym. Po prostu przepychota!!
Późnym wieczorem idziemy na spacer, siadamy pod sklepem ze znajomymi Lamine’a, w tym z emerytowanym nauczycielem fizyki, który świetnie mówi po angielsku. Jak go się zapytałam skąd zna język. Powiedział, że dawno temu słuchał Simona i Garfunkela oraz innych angielskojęzycznych wykonawców i stąd się nauczył. Gawędzimy sobie, pijemy herbatę i wracamy do domu.
=============================================================================
07.03.13
Wstajemy o 7, jemy śniadanie a potem ruszamy do miasta szukać naszego wczorajszego kierowcę, bo Lamine zostawił wczoraj siatkę ze swoimi wszystkimi dokumentami. Kręcimy się po mieście, kupujemy sobie chusty na turbany (350DA – 3,5m), musimy wyglądać odpowiednio do okoliczności ;-) Po około godzinie docieramy na pustynię, Guemar to oaza zatem pustynia jest w zasadzie wszędzie. Pijemy tradycyjną herbatę, Magda wozi się na wielbłądzie. Ja rezygnuję, gdyż kiedyś już próbowałam i nienawidzę tego wielbłądziego smrodu. Potem idziemy na wydmy. Pogoda jest fenomenalna, na coś takiego czekałam od początku wyjazdu. Później jedziemy do El Oued na tradycyjny bazar. El Oued jest nazywane miastem kopuł, nie trudno zorientować się dlaczego. Kopuły były tutaj stosowane w celu radzenia sobie z wysokimi temperaturami. W domu czeka na nas nasz pierwszy na tym wyjeździe tradycyjny Kus Kus – przepychowa! Później mamy chwilę na odpoczynek, Lamine pokazuje nam zdjęcia ze swoich wypraw w tym z ostatniej – tydzień na pustyni w surowych warunkach, ze swoimi wszystkimi córkami. Krajobrazy bajeczne, szkoda że nie mamy wystarczająco dużo czasu na wyprawę w głęboką pustynię.
Popołudniu jedziemy ze znajomym Lamine’a na jego plantację palm położoną na pustyni. Plantacje palm mają za zadanie pozyskiwanie wody, tj. korzenie penetrują w głąb ziemi i wyciągają wodę. Oprócz tego jest tutaj ogródek warzywny i jakieś inne uprawy. My idziemy na spacer na wydmy – fantastyczne przeżycie.
Wracamy do domu, pakujemy swoje rzeczy gdyż o 20.00 mamy autobus do Biskry. Lamine zostawia nas gdyż musi iść na jakąś imprezę. Nasz host należy do stowarzyszenia turystyki i dzisiaj organizują w swojej siedzibie zjazd dla lokalnych lekarzy. W ten sposób zarabiają pieniądze na swoją turystyczną działalność.
Jemy kolację z Anją, mamy wreszcie okazję żeby z nią porozmawiać. Jest prawniczką, mówi, że pracuje kilka godzin tygodniowo i to jej wystarcza. Wspomina, że w tym regionie wszystkim ludziom żyje się dobrze, nie mają wielkich majątków, ale posiadają odpowiednią ilość pieniędzy żeby godnie żyć, mieć na swoje potrzeby (ciuchy, rozrywki itd.). W Polsce usłyszenie takiej deklaracji to prawdziwa rzadkość a w Algierii słyszymy to nie po raz pierwszy. Wspominam Anji, że widziałyśmy zdjęcia z tej fantastycznej, rodzinnej wyprawy na pustynię, na której była. I tutaj kolejne zaskoczenie: Anja mówi, że nienawidzi pustyni, i „to był jej pierwszy i ostatni raz”. Była to co najmniej zabawna sytuacji. Anja nasz zachwyt pustynią zgasiła jednym zdaniem. No cóż, ona kocha plażę, słońce i morze.
Po kolacji idziemy do centrum turystyki, robi wrażenie, nie jest to dziupla w murze, tylko naprawdę okazałe budynki z muzeum, zabytkami itd. Lamine namawia nas żebyśmy zostały, niestety jesteśmy już umówione z Wahidem w Biskrze. Czas pędzi nieubłaganie, zbieramy rzeczy, żegnamy się i Anja z kolegą odwożą nas na przystanek. Autobus jedzie z El Oued, trochę się spóźnia dlatego mamy jeszcze chwilę żeby doładować telefon o kolejne 200DA – punkt oznaczony „FLEXY”.
Nadjeżdża autobus, mamy do pokonania ponad 200km.