Geoblog.pl    unforgettable    Podróże    Kuba 2012    Przymusowy, lecz miły wieczór w Cienfuegos
Zwiń mapę
2012
02
paź

Przymusowy, lecz miły wieczór w Cienfuegos

 
Kuba
Kuba, Cienfuegos
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10418 km
 
Dworzec okazał się wiatą dużych rozmiarów, coś w rodzaju przystanku przy autostradzie. Była tam jedna pani, która wszystko nadzorowała, jednak można było łapać autostop na własną rękę. Toteż postanowiłyśmy spróbować, oczywiście bezskutecznie. Po jakiś 30 minutach nadjechał Astro do Cienfuegos (100km, na trasie do Trynidadu). Ruszyłyśmy żwawo w jego kierunku jednak z lekkim powątpiewaniem w to czy nas zabierze. Gdy kierowca i jego zmiennik zauważyli nas w drzwiach nie tryskali radością. Spojrzeli tylko na pracowniczkę dworca, ta spojrzała z aprobatą i machnęła ręką, że mają nas zabrać. Nie mogłyśmy uwierzyć we własne szczęście, stało się niemożliwe. Duży szacunek dla kierowców, że nie próbowali wymusić wyższej opłaty, od razu powiedzieli dobrą cenę, czyli 24CUP/os. Szybko znalazłyśmy wolne miejsca, chyba ostatnie 2. Autobus to autokar turystyczny z klimatyzacją i całkiem wygodnymi siedzeniami. Astro ma chyba ten sam tabor co Viazul. Po jakimś czasie zjechaliśmy z autostrady na mniejszą drogę prowadzącą do Cienfuegos,. Wokół było mnóstwo pól trzciny, to kubańskie dobro narodowe. Po około 2h docieramy do miasta i wysiadamy na dworcu autobusowo-ciężarówkowym. Jest dość wcześnie, przed 16, dlatego decydujemy się wyjść na wylotówkę do Trynidadu, to tylko 80km, więc jest szansa. Z dworca niestety nie będzie dzisiaj żadnego transportu. Nieśpiesznym krokiem idziemy przez miasto i na naszej drodze pojawiła się lodziarnia. Grzechem byłoby nie wstąpić. Pan właściciel był bardzo miły, przed zakupem dał nam spróbować wszystkich rodzajów jakie miał, bo nie zrozumiałyśmy po hiszpańsku o jakie smaki chodzi. Wzięłyśmy po 3 gałki w wafelku, a nie tak jak wszyscy w miseczce. To był błąd. Lody na Kubie mają niezwykłą właściwość – rozpuszczają się w zastraszającym tempie. Z moich obserwacji wynika, że nie jest to do końca kwestia wysokiej temperatury, bo w nocy również topnieją błyskawicznie, zatem to chyba kwestia składu. Nasz deser kosztował zaledwie 6CUP. Oblepione rozpuszczonymi lodami ruszyłyśmy w kierunku drogi na trynidad. Jednak za 150m była kolejna budka z lodami, Sylwia postanowiła nie przepuścić takiej okazji i tym razem zamówiła lody w miseczce (człowiek uczy się na błędach). Ja spasowałam. Po takim deserze nie chciało nam się robić nic, jednak zmobilizowałyśmy się i dotarłyśmy na przystanek na przedmieściach. Próbowałyśmy łapać okazję, nie było żadnych ciężarówek, zatrzymało się kilku taksiarzy. Ciekawym przypadkiem był gość, który chciał nas zawieźć prywatnym autem za 50$, gdy odmówiłyśmy, zrobił rundkę po mieście i wrócił z ofertą 30$, również się nie skusiłyśmy. Gość nie miał już chyba kolejnych rabatów dla nas, bo niestety nie nawiedził nas po raz 3. Byłyśmy już lekko znużone, gdy na horyzoncie zauważyłam dość osobliwe zjawisko, musiał upewnić się Sylwii czy dobrze widzę, dlatego spytałam: „ Sylwia, czy mi się wydaję, czy ten gość prowadzi właśnie świnie na smyczy?”. Odpowiedź była twierdząca. Szli w naszym kierunku ze swoją tresowaną świnią, wymieniliśmy „2 słowa” i zaczęliśmy się wszyscy śmiać. Ciekawa sytuacja, rzadko spotykana w mieście.
Po pewnym czasie zdecydowałyśmy, że odpuszczamy na dziś i zanocujemy w Cienfuegos. Gdy pakowałyśmy się na przystanku podjechał kolarz i utwierdził nas w naszej decyzji, stwierdził, że dzisiaj nie mamy szans na trynidad. W drodze powrotnej minęłyśmy znajome lodziarnie, jednak już nie dałyśmy się skusić. Podczas podróży po Kubie, korzystałyśmy z relacji pewnej Polki, która w lipcu była na Kubie i podobnie jak my podróżowała niskobudżetowo z plecakiem. Znalazłyśmy tam adres kwatery, którą polecała. Próbowałyśmy tam dotrzeć, jednak nikt nie potrafił nam jednoznacznie wskazać prawidłowej drogi. W końcu zdecydowałyśmy się odpuścić i znaleźć cokolwiek blisko centrum. Kwater w mieście jest sporo toteż nie powinno być problemu. W pierwszej kwaterze obydwa pokoje były zajęte. Właścicielka przy pomocy swojego wnuka po ang. przekazała nam, że jej siostra również ma kwaterę niedaleko, więc możemy usiąść i na nią zaczekać. Przyjście po nas zajęło jej kilkanaście minut, więc tak zupełnie blisko to, to nie jest. Gdy już przybyła, podążyłyśmy za nią, po drodze mijając inne kwatery. Pokój u niej był dość fajny i dobrze wyposażony. Postanowiłyśmy sobie na początku podróży, że poza Havaną nie płacimy nigdzie więcej niż 15CUC, (byłyśmy poza sezonem, choć pogoda na to nie wskazywała). Było ok.20 a my z samego rana miałyśmy jechać do Trynidadu. Ten argument nic nie pomógł i pani nie chciała zejść poniżej 20CUC. No trudno, mamy w okolicy jeszcze kilka kwater do sprawdzenia. To co jest dla mnie niezrozumiałe to fakt, że oni nawet nie chcą się targować, tylko od razu odpuszczają. Cienfuegos to nie jest bardzo oblegane przez turystów miasto, jest wieczór i „low season”. Szansa, że przyjdą dziś jacyś turyści i wezmą pokój za 20CUC jest zerowa, więc chyba lepiej jest zarobić coś niż nic. Jednak Kubańczycy tak nie uważają i wolą nie zarobić nic. 15CUC to mnóstwo kasy, oficjalna miesięczna pensja lekarza to 20CUC, więc można mieć porównanie. Co prawda właściciele kwater płacą ogromne podatki od wynajmu, jednak na ten podatek też trzeba jakoś zarobić. Nigdy nie zrozumiem tego systemu.
Wchodzimy do kolejnej kwatery, wygląda obiecująco, gdyż w salonie siedzi dwójka sympatycznych turystów i je kolacje. Fajnie byłoby mieć jakieś towarzystwo na wieczór. Gdy idziemy korytarzem obejrzeć pokój mija nas karaluch, pędzący przy ścianie. Wiedziałam już, że ta kwatera dla nas jest spisana na straty. Żeby formalności stało się za dość obejrzałyśmy pokój. No, ale o tym karaluchu Sylwia nie da rady zapomnieć. Podziękowałyśmy i poszłyśmy na drugą stronę ulicy bo tam była kolejna kwatera, którą chciałyśmy sprawdzić. Była na piętrze, co wg Sylwia obniżało szanse na spotkanie z karaluchem. Pokój był całkiem spoko i właścicielka od razu zgodziła się na 15CUC. Chyba to jakaś emigrantka z Europy, bo miała zupełnie inne podejście do biznesu i mówiła całkiem dobrze po angielsku. No i była bardzo miła, chętnie zostałybyśmy u niej na dłużej. Wizytówka kwatery znajduję się wśród zdjęć, właścicielka miała na imię Martha.
Zainstalowałyśmy się w naszym nowym lokum i wyruszyłyśmy na miasto. Na ulicach było całkiem spokojnie, w centrum jest deptak z ławeczkami pośród drzew. My odbiłyśmy od głównej ulicy, zakupiłyśmy piwko w sklepie i poszłyśmy przysiąść na ławeczce w parku. Odpoczęłyśmy trochę i i zaczęłyśmy łazić pomiędzy uliczkami. Udało nam się natknąć na restaurację dla lokalsów, ceny w CUP. Kelnerka mówiła trochę po angielsku i przetłumaczyła nam skromne menu. Wzięłyśmy ryż z fasolą, smażone banany, wieprzowinę i do tego warzywka. Wszystko za jedyne 40CUP/os. Było naprawdę bardzo smaczne, takiego posiłku nam brakowało. Najedzone i szczęśliwe, zrobiłyśmy jeszcze rundkę po mieście i wróciłyśmy na kwaterę.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
unforgettable
Karolina
zwiedziła 4% świata (8 państw)
Zasoby: 92 wpisy92 14 komentarzy14 313 zdjęć313 1 plik multimedialny1
 
Moje podróże
25.10.2013 - 10.11.2013
 
 
01.03.2013 - 16.03.2013
 
 
28.09.2012 - 16.10.2012