Geoblog.pl    unforgettable    Podróże    Kuba 2012    Nareszcie plaża
Zwiń mapę
2012
03
paź

Nareszcie plaża

 
Kuba
Kuba, Trinidad
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10477 km
 
Wczoraj właścicielka kwatery powiedziała nam, że pierwsze ciężarówki jadą do Trynidadu ok.7-8. Bardzo zależało nam, żeby dzisiaj dotrzeć do miasta no i co najważniejsze na plażę, więc byłyśmy mocno zmobilizowane żeby wcześnie wstać. Gdy byłyśmy ogarnięte wyszłyśmy z pokoju pożegnać się z właścicielką. Zapytałyśmy czy mogłybyśmy obejrzeć dom i zrobić zdjęcia, zgodziła się bez problemu. Tutejsze domy są ciekawe ze względu na „patio” znajdujące się w samym środku domu, no i wysokość pomieszczeń jest również imponująca. W ogóle jeśli przyjrzeć się niektórym domom to w Europie miałyby rangę zabytku a tutaj tylko niszczeją, bo nie ma pieniędzy na remonty.
Miasto jest w zasadzie puste o tej porze. Szłyśmy sobie spokojnie gdy Sylwia zauważyła kilka przecznic dalej jakiś dym i słychać było sygnał jakby straży pożarnej. Zgodnie uznałyśmy, że coś musi się palić. Kontynuowałyśmy swój marsz, gdy nagle ten pożar zaczął nas gonić. Okazało się, że w eskorcie policyjnych motocykli jechał półciężarowy samochód z którego przez rurę z tyłu wydobywał się „dym. Uciekłyśmy w boczną i uliczkę i zaczęłyśmy się śmiać, bo było to co najmniej dziwne. Żeby wyjaśnić sprawę do końca, spytałyśmy jakiegoś przechodnia co to takiego. Zanim przyjechałyśmy na Kubę, czytałyśmy o wzmożonych zachorowaniach na dengę. Ten pojazd rozpylał jakiś specyfik przeciwko komarom. Po kilku chwilach gdy chmura opadła, wróciłyśmy na główną ulicę, zmierzając na dworzec, ten sam, na którym wysiadłyśmy wczoraj z Astro. Niestety dzisiaj brama była zamknięta i trzeba było wejść do budynku, gdzie pan pilnował drzwi i wypuszczał ludzi do odpowiednich ciężarówek i autobusów. Gdy zapytałyśmy się go to powiedział, że do Trynidadu będzie coś dopiero o 13, ale niedługo przyjedzie Viazul. Oczywiście kłamał, zatem poszłyśmy do informacji. Tutaj pani przeszła samą siebie, bo powiedziała, że ciężarówka będzie jutro. Wiedziałyśmy, że tutaj jesteśmy skazane na porażkę zatem ruszyłyśmy na przedmieścia, tam gdzie próbowałyśmy wczoraj. Po drodze na chodniku natknęłyśmy się na chodniku na martwą tarantulę, jednak na Sylwii nie zrobiła takiego wrażenia jak karaluch. Minęłyśmy szkołę, gdzie odbywał się akurat poranny apel, na Kubie to obowiązkowy punkt dnia. W końcu dotarłyśmy na ten sam przystanek co wczoraj. Postałyśmy chwilę i jacyś ludzie powiedzieli nam, że mamy iść jeszcze kawałek prosto. Za górką znajdowało się skrzyżowania i ta wczorajsza tajemnicza droga na lewo okazała się trasą na Havanę, poszłyśmy prosto gdzie znajdował się „żółty punkt”. Zagadka czemu wczoraj nie złapałyśmy stopa została rozwiązana. Powiedziałyśmy żółtemu panu dokąd chcemy jechać. Kupiłyśmy sobie kilka ciasteczek od gościa rozmawiającego z żółtym. No i tak sielankowo oczekiwałyśmy na jakiś transport. Pojechało kilka busików i samochodów na pobliską plażę. Niestety nic do Trynidadu. W końcu nadjechało nasze wymarzone auto. Żółty zażyczył sobie po 4CUP/os za złapanie stopa, zapłaciłyśmy i wsiadłyśmy do auta. Kierowca gdy zapytałyśmy ile chce, tylko machnął ręką, więc uznałyśmy, że nie chce nic. Kierowca miał terenowe autko i jechał całkiem szybko zważywszy na tutejszy stan dróg. Gdy zbliżaliśmy się do Trynidadu na horyzoncie pojawiła się linia Morza. Jak dla mnie to były najfajniejsze widoki „z drogi”, jakie miałam okazję podziwiać na Kubie. W niespełna 1,5h docieramy na miejsce. Kierowca wysadził nas 3km przed miastem, gdyż sam skręcał w lewo w okolice jakiegoś parku narodowego, tłumaczył nam wcześniej, że tam się wychował. Pożegnałyśmy się i zaczęłyśmy szukać odpowiedniego miejsca do łapania stopa. Przy drodze stały 2-3 osoby, stanęłyśmy kawałek za nimi. Niestety jakieś 100m dalej znajdował się posterunek policji. Niestety miałyśmy pecha i wezwali nas do siebie. Zapytali gdzie chcemy jechać. Powiedzieli, że oni sami złapią nam stopa. Staliśmy tak przez kilka minut. Ruch nie był porażający, ale oni nie machali na żadne przejeżdżające auto. Uznałyśmy, że pewnie chcą złapać taksówkę. Wkurzyłyśmy się, wzięłyśmy plecaki i powiedziałyśmy, że 3 km to nie tak dużo i pójdziemy z buta. Nie sprzeciwili się więc ruszyłyśmy. Przeszłyśmy może 100m, gdy zamachałyśmy na jadącą terenówkę, zatrzymała się. Na pace siedziała 4 Polaków, których Sylwia poznała pierwszego dnia wyjazdu. Oczywiście zabrałyśmy się z nimi. Wynajęli ten samochód w Cienfuegos i też jechali do Trynidadu, zapłacili 18CUC za wszystkich. Gdy wjechaliśmy do miasta, samochód się zatrzymał. Kierowca i jego asystent powiedzieli, że chcą pokazać im jakąś kwaterę. Niech będzie, poszli zobaczyć, kwatera ok, ale zbyt daleko od centrum. Chcieli jechać do kolejnej kwatery, ale woleliśmy żeby podwieźli nas w okolice dworca, stamtąd sami ruszymy na poszukiwania pokoi, bo z taką asystą to może potrwać całe wieki. Nasi nowi towarzysze poszli spytać na dworzec o której jest poranna ciężarówka do Sancti Spiritus a potem ruszyliśmy na poszukiwania kwatery. Nam z Sylwią zależało, żeby szybko jechać na plażę, dlatego ruszyłyśmy żwawo naprzód no i w końcu zgubiłyśmy całą czwórkę. Trudno, znajdziemy się pewnie na plaży. Zobaczyłyśmy kilka kwater, ale albo nie chcieli zejść na 15CUC, albo było tam duże zagrożenie karaluchami. W końcu znalazłyśmy coś odpowiedniego, jednak właściciele nie byli zbyt sympatyczni, niechętnie zeszli do 15CUC, bo nie chciałyśmy zamówić dodatkowo płatnych posiłków. Ogólnie byli na nas obrażeni, że nie chcemy płacić 20CUC. Ich sprawa, jak nie chcieli to mogli się nie godzić na 15CUC i poszukałybyśmy gdzie indziej. Szybko się przebrałyśmy i ruszyłyśmy szukać transportu na plażę (Playa Ancon, ok 12km). Trynidad jest kolebką kubańskich naciągaczy różnego typu i ludzie nie są tutaj zbyt pomocni. Gdy pytałyśmy o autobus na plażę, w odpowiedzi słyszałyśmy tylko Taxi. Postanowiłyśmy coś przekąsić w budce i ruszyć na rogatki. Dojście było dość wyczerpujące, odległość + temperatura. Im bardziej na południe kraju tym cieplej. Sylwia zaczęła łapać stopa, ja poszłam kupić wodę, jak się okazało najdroższą na Kubie, 1,5CUC (5,50zł) za butelkę. Po kilku minutach zatrzymał się pusty minibus Trans Metro. Chyba jechał pod hotel na plaże Ancon. Po drodze zabraliśmy kilka osób, każdy coś mu płacił przy wysiadaniu. nas dowiózł pod samą plażę, dałyśmy mu 1CUC/2os. Nie protestował, więc chyba ok. Na plaży jest mnóstwo leżaków pod palmowymi parasolami. Wynajęcie leżaka na cały dzień kosztuje 2CUC. Przy plaży jest barek z napojami, ogólnie jest tam bezpiecznie i jest niewielu Kubańczyków, a w zasadzie oprócz obsługi nie ma prawie żadnego. Po jakiejś godzinie Sylwia poszła na spacer brzegiem i natknęła się na naszą zagubioną 2 z 4 Polaków + dodatkowa czwórka. Dość silna reprezentacja naszego kraju jak na Kubę. Plaża Ancon jest dość spora. Jednak gdy poszłam na spacer brzegiem to zauważyłam, że dalszy odcinek plaży jest już mniej zadbany, więcej brudów i wodorostów, mniej parasoli a co za tym idzie mniej ludzi. Jednak plaża jako taka, bardzo przyjemna. Brak tylko infrastruktury, typu natryski a szkoda, bo woda w morzu dość słona. Na szczęście wieje przyjemny wiaterek więc temperatura nie jest tak męcząca. Przed 17 zbieramy się, 2 Polaków (Paweł i Aneta) chcą wynająć z nami taksę. Ustaliliśmy, że płacimy max 1CUC/os. To i tak sporo jak na 10km. Gdy negocjujemy z kierowcami nie chcą się zgodzić, a są to nielegalne taksówki, więc każdy zarobek dla nich powinien mieć znaczenie. Nie chcemy zapłacić 5CUC, teraz to już bardziej dla zasady, bo kierowcy są strasznie napastliwi i mają do nas pretensje, że nie chcemy płacić. To jak na Kubie traktuje się potencjalnych klientów to jakieś science-fiction. Ja nie pozwolę się tak traktować, zatem odchodzimy kawałek, mamy szczęście na poboczu stoi minibus chyba z pracownikami hotelu. Kierowca zgadza się nas zabrać za 1CUC/os.

Gdy tylko dotarłyśmy na naszą kwaterę nagle zaczęło padać. Miałyśmy szczęście, oby do wieczora się wypogodziło, bo umówiłyśmy się na wieczór z polską ekipą. Część z nich poprzedniego wieczora była w knajpie z muzyką na żywo, liczymy, że dzisiaj też nam się uda.
Zaczynamy od prysznica, potem małe pranie i jesteśmy gotowe. Powoli przestaje padać, więc ok.19 wychodzimy. Planujemy coś zjeść, kupić wodę i w okolicach 20-21 zjawić się pod umówioną knajpą. Gdy tylko pojawiamy się na mieście od razu rzucają się na nas naciągacze chcący nas zaprowadzić do jakiejś restauracji i tak już jest niestety cały wieczór. Jednak akcją wieczoru był pan z bananami. Normalnie 1 mały banan kosztuje 1CUP a czasem kiść 6-7 bananów można kupić za 5CUP. Gdy szłyśmy sobie jakąś uliczką zauważyłyśmy w bramie sprzedawcę bananów. Sylwia wzięła 2 sztuki, upewniając się, że sztuka kosztuje jedno peso. Zatem wręczyła panu 2CUP, pan obejrzał monety za każdej strony i stwierdził że nie chodziło mu o CUP tylko o CUC. Nie wiem co oni myślą sobie na temat Europy, ale nawet na naszym kontynencie 7zł za 2 microbanany to lekka przesada. Sylwia oddała banany i tak skończyła się ta transakcja. Potem udałyśmy się w poszukiwaniu sklepu z wodą, po drodze minęłyśmy Polaków. W końcu znalazłyśmy coś czynnego, znowu butelką 1,5CUC, gdzie standardowo zawsze na Kubie płaciłyśmy 0,7CUC. Niestety Trynidad pod względem żerowania na turystach to wg mojej opinii najgorsze miasto w całym kraju. Potem próbowałyśmy znaleźć jakąś dziuplę z jedzeniem, których za dnia było mnóstwo. Teraz wieczorem miasto zmieniło swoje oblicze, wszystkie budki z jedzeniem poznikały a w ich miejsce pojawiły się restauracje dla turystów z kosmicznymi cenami a przez to puste i bez ani jednego klienta. Czy nie rozsądniej byłoby obniżyć ceny do akceptowalnego poziomu i mieć więcej klientów a nie liczyć na jednego w miesiącu, który zrobi cały utarg?! Znowu mnie poniosło i myślę po europejsku ;-) W końcu udało nam się znaleźć piekarnie i to jedyny sukces tego wieczora.
Ruszyłyśmy na miejsce spotkania, niestety ekipa się wykruszyła wskutek niepożądanych skutków dzisiejszej kąpieli słonecznej. Zatem zostałyśmy my dwie i jeszcze 2 Polaków, która była w tej knajpce wczoraj. Przysiedliśmy zatem na schodkach, czekając na rozwój sytuacji. Niestety muzyka grała z płyt i nikt nie rozstawiał się z instrumentami. Zatem rozmawialiśmy o naszych przygodach na Kubie, co jakiś czas przeszkadzał nam jakiś nagabywacz restauracyjny. Pojawił się też pan z ciasteczkami. Jako , że wszyscy tego wieczora byliśmy lekko wygłodzenia to pan spadł nam jak z nieba. Czas mijał bardzo sympatycznie, ale tego wieczora było dość chłodno, czyli pewnie poniżej 20 stopni zatem przed 22 zrezygnowaliśmy z czekania, bo pewnie i tak tego wieczora nie grała kapela na żywo, pożegnaliśmy się wróciliśmy na swoje kwatery. Dzień plażowania był dość wyczerpujący więc szybko zasnęłyśmy.
Gdy wesoło sobie spałam, coś wzbudziło moją czujność. Otworzyłam jedno oko i nie wiedziałam czy mi się śni, czy jednak to prawda. Zobaczyłam Sylwię drepczącą nerwowo po pokoju i nie bardzo wiedziałam o co chodzi. Okazało się, że chciała do łazienki a oczami wyobraźni widziała wewnątrz całą gromadę karaluchów, dlatego uznała, że jakoś to przetrzyma. Chodzenie miało zmniejszyć parcie na pęcherz. Jak mi to opowiedziała to myślałam, że umrę ze śmiechu. Jednak jej fobia w ciągu ostatniego pół roku przybrała na sile. Nie chciałam jej z tego powodu dręczyć, dlatego poszłam sprawdzić łazienkę. Na szczęście nie było żadnych współlokatorów 

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Kamila
Kamila - 2017-10-18 19:26
Trinidad! Po prostu piękna mieścina! :)
I te plaże obok. Fajnie tam było.
Polecam też naszą relację https://www.readyforboarding.pl/podroze/kuba/kuba-trinidad-miasto-z-innej-epoki.html !
 
 
unforgettable
Karolina
zwiedziła 4% świata (8 państw)
Zasoby: 92 wpisy92 14 komentarzy14 313 zdjęć313 1 plik multimedialny1
 
Moje podróże
25.10.2013 - 10.11.2013
 
 
01.03.2013 - 16.03.2013
 
 
28.09.2012 - 16.10.2012