Ciężarówka zatrzymała się w tym samym miejscu, z którego ruszałyśmy, więc ponownie przeszłyśmy przez ulicę ze straganami. Chciałyśmy coś zjeść jednak kolejka była długa a obsługa bardzo wolna, wiec po kilku minutach oczekiwania odpuściłyśmy. Zabrałyśmy plecaki z kwatery i taksówką motorową (10CUP/os) dostałyśmy się na dworzec, skąd chciałyśmy ruszyć do Guantanamo. Sylwia orientowała się w sytuacji na dworcu a ja poszłam szukać sklepu z wodą. Niestety tuż przed nosem zamknęli mi „Pewex” ruszyłam w stronę dworca gdyż wcześniej po drugiej stronie ulicy widziałam stację benzynową i chciałam tam sprawdzić czy jest woda. Gdy sobie szłam nagle z drugiej strony ulicy przy dworcu zaczął mnie ktoś wołać, to była Sylwia i jakiś dwóch gości. Popędziłam natychmiast, bo zrozumiałam że nasza ciężarówka już odjeżdża. Gdy dochodzimy do ciężarówki, panowie uznali, że musimy jechać z nimi z przodu a nie normalnie na pace ze wszystkimi pasażerami. Nie zgadzamy się na to, bo wiemy, że chcą nas skasować extra za ten luksus. Otoczyli nas kierowca, jego asystent i jakiś napastliwy taksiarz. Zaczęli wmawiać, że turyści nie mogą jeździć na pace, bo to nielegalne. Powiedziałyśmy, że podróżowałyśmy już wiele razy ciężarówką i nie było problemu. W odpowiedzi usłyszałyśmy, że się nie znamy i w prowincji Guantanamo jest inaczej, są częste kontrole policji itd. No i na koniec podali nam cenę 5CUC za osobę. Odeszłyśmy natychmiast, stanęłyśmy przy drzwiach dworca, nasze sępy przyszły za nami, ale nie chciałyśmy ich słuchać. Sprzątaczka, która zmiatała schody powiedziała, że normalna cena to 15CUP i że tamci chcą nas oszukać. Tego akurat byłyśmy pewne. W międzyczasie cena dla nas spadła i już mogłyśmy jechać na pace, jedna nadal chcieli od nas po kilka CUC. Zdecydowałyśmy się olać sprawę, odejść na chwile i wrócić kiedy ta ciężarówka odjedzie i podstawi się kolejna. Poszłyśmy do pobliskiej knajpki na piwo. Gdy usiadłyśmy przy stoliku pod parasolką, kelnerka była bardzo nieszczęśliwa, że musi nas obsługiwać. No, ale mus to mus. Potem udałyśmy się na poszukiwania wody butelkowanej. Pełen sukces. Gdy wróciłyśmy na dworzec znowu dopadł nas ten sęp taksiarz i narobił hałasu. Uznałyśmy, że na dworcu jesteśmy bez szans. Złapałyśmy motorowe taxi i pojechałyśmy na „żółty punkt”, który w sumie był blisko więc motor nie był potrzebny. Straciłyśmy tam ponad godzinę, pomagali nam miejscowi jedna ciężarówka do Guantanamo nie zatrzymała się na przystanku. Wróciłyśmy się na pobliski dworzec Astro i Viazul, są w oddzielnych budynkach. Weszłyśmy na Astro, akurat był autobus do Guantanamo. Jacyś pracownicy zza szyby chcieli nam pomóc i zaczęli nam machać rękoma. Okazało się, że przekierowali nas na dworzec Viazula. Nie chciałyśmy nim jechać a poza tym i tak nic nie było. Wróciłyśmy na dworzec Astro, i podeszłyśmy pod autobus i próbowałyśmy skłonić kierowcę żeby nas zabrał, tłumaczyłyśmy że nie ma teraz Viazula jest późno i takie tam. Nawet chcieli nas zabrać, ale za cenę Viazula. W takiej sytuacji wróciłyśmy jeszcze na drogę, chwilę połapałyśmy stopa, bezskutecznie. Ostatecznie zdecydowałyśmy się zanocować w Santiago i spróbować rano jechać Viazulem od razu do Baracoa albo złapać jakiś inny transport. Znalazłyśmy tym razem fajną kwaterę. Pani od razu opuściła nam na 15CUC, była bardzo komunikatywna i mówiła po angielsku. Tą kwaterę polecam zdecydowanie bardziej niż tą z poprzedniej nocy. Właścicielka obrała nam naszego ananasa i dołożyła od siebie po kawałku papai. Przepychota. Wzięłyśmy prysznic i postanowiłyśmy wyjść na miasto, w końcu był ten festiwal. W parku była scena, jednak muzyka na żywo była tylko przez chwilę, nikt nie tańczył. W sumie tylko dzieciaki miały ubaw jeżdżąc moskwiczami i na kucykach. Około północy wracamy na kwaterę, jutro rano mamy o 8.00 Viazula do Baracoa.