Z dworca idziemy na kwaterę, doszorować się po podróży. Ja wyskakuję jeszcze do CADACA, ale niestety jest zamknięty z powodu awarii prądu. No trudno, może jutro. Odpoczywamy chwilę na kwaterze i idziemy wieczorem na miasto. Dzisiaj niestety nie będzie muzyki na żywo w tej knajpce pod którą byłyśmy wczoraj. Na kolacje tradycyjnie już pizza i piwo. Potem zamarzyły nam się lody, więc udałyśmy się do znanej nam już casa de chocolate. Nikt z obsługi do nas nie podchodził, więc Sylwia ośmieliła się iść na zaplecze. Pani rozkazała jej wrócić na miejsce i czekać. W końcu przyszła i dowiedziałyśmy się, że lody, które są w menu właśnie się skończyły, wszystkie smaki. Wychodzimy i pytamy kogoś, gdzie możemy zjeść lody. Wskazali nam drogę do lodziarni. Znajdujemy bez problemu, o tej porze został już tylko jeden smak, znienawidzona przez nas Fresa, czyli chyba po prostu lody owocowe, które nigdy nie widziały żadnego owoca. Jesteśmy zdesperowane, zatem bierzemy 2 porcje. Sylwia ośmieliła się zadać pani kelnerce ogromny trud i domawia jeszcze 2 ciasteczka. Przez to znienawidziła nas całkowicie. Gdy przyniosła resztę to rzuciła na stolik nie patrząc w naszym kierunku. Tym miłym akcentem zakończyłyśmy wieczór i wróciłyśmy na kwaterę.