Żadna z rozważanych opcji pozostania w Santa Clara nie doszła do skutku. Na szczęście ten Viazul o 17.50 z dworca, kilka minut po 18 zatrzymał się na żółtym punkcie. Steward posadził nas w pierwszym rzędzie. To oznaczało, że chce dokonać jakiegoś przekrętu. Wyprzedziłyśmy go i same zaproponowałyśmy po 10CUC/os bez biletu. Zaczął gadać z kierowcą i śmiać się, ale ostatecznie zgodzili się. Potem zaczął nam mówić, że myślimy jak Kubańczycy, chodziło oczywiście o wszechobecną korupcje. Potem zaczął się żalić na zarobki i mówić jak to w Europie mamy świetnie. Jednak oni mają wypaczone spojrzenie na świat. Gdyż zaczął nam mówić, że chciałby zostać kierowcą ciężarówki albo autobusu w Europie, bo oni znakomicie zarabiają. Oczywiście, kiedy tłumaczyłyśmy mu, że kierowca w Europie nie ma takiego bajkowego życia i wcale nie zarabia „kokosów” nie uwierzył nam. Niech sobie myśli co chce. Potem dyskusja przeszła na tematy dość niebezpieczne, tzn. panowie zaczęli mówić, że nasi faceci w Polsce na pewno nas zdradzają gdy nas nie ma. Potem kierowca zaczął się żalić, że rzuciła go żona bo ją zdradzał. W sumie nie ma się co dziwić. Szybko ucinamy tą dyskusje i panowie w końcu się odczepiają.
Do Hawany jest ok.250km. Klimatyzacja jest ustawiona na bardzo nisko temperaturę, więc całą drogę marzniemy, bo pokrętła od regulacji nawiewu oczywiście nie działają. Ok.21 podjeżdżamy na dworzec w Hawanie. Jednak nie mamy pojęcie, gdzie jest on zlokalizowany. Przed dworcem nie możemy uwolnić się od taksiarzy. W końcu odchodzimy od dworca i jakieś dzieciaki mówią nam, że na Habana Vieja dojedziemy autobusem nr 26 i prowadzą nas na pobliski przystanek. Za kilka minut podjeżdża autobus. Wysiadamy przy Capitolu. Znowu nie chce nam się szukać nowej kwatery dlatego po raz kolejny zatrzymujemy się w Capitolio House. Na kolejną noc zostaje sama, więc dla mnie to nawet wygodniej. Zostawiamy plecaki i wychodzimy na miasto. Ewidentnie nie jest mi dane spacerować po Hawanie za dnia. Plączemy się między uliczkami. mamy dziś problem ze znalezieniem dziupli z jedzeniem, w końcu się udaje. Sylwia przyszalała i wzięła coś a’la hamburger. W sumie nawet niezłe, ale lepiej nie zastanawiać się co było w środku. Pijemy bardzo dobre batido z guajawy i lemoniadę o smaku płynu do spryskiwaczy. Pospacerowałyśmy jeszcze trochę i wykończone wróciłyśmy na kwaterę.