Dzisiaj ostatni dzień Sylwii na Kubie. Wieczornym lotem wraca do Madrytu. Jako, że ma to być dzień na pełnym luzie to wstajemy bez zbytniego pośpiechu. Poznajemy Koreankę, która dzieli z nami pokój. Wczoraj zabalowała i wróciła kiedy my już spałyśmy. Dzisiaj mamy okazje porozmawiać. W Korei studiowała dziennikarstwo, ale zrobiła sobie 6 miesięcy przerwy na podróżowanie. Cóż, bardzo zazdrościmy. W ogóle „gap year” jest bardzo popularny wśród Koreańczyków, kręci się ich sporo po Havanie. Nasza Koreanka podróżuje z wielką walizką, nie zna hiszpańskiego ani nie ma doświadczenia podróżniczego. Tego akurat jej współczujemy. To jej chyba 5 czy 6 dzień na Kubie a już jest strasznie umęczona tym ciągłym nagabywanie, jest sama, nie zna języka. Faktycznie to musi być koszmar. Wczoraj poszła z jakimiś Koreańczykami do Casa de la Musica. Jednak okazało się, że w Havanie to miejsce nie ma nic wspólnego z lokalami w pozostałej części kraju. Koreańczycy mieli problem żeby opędzić się od prostytutek. No i na tym może zakończę komentarz odnośnie tego miejsca. Nasz współlokatorka myśli o tym, żeby zostać jeszcze kilka dni na Kubie a później polecieć do innego kraju, bo tutaj ma już dość wszystkiego. Być może na jej miejscu zrobiłabym to samo. Jemy wspólne śniadanie. Po czym my z Sylwią wychodzimy. Havana za dnia, co za luksus Idziemy na ulice Obispo, to taki deptak dla turystów, ale rano kiedy nie ma tłumów jest nawet całkiem przyjemnie. Wchodzimy na skwer ze straganami. Pamiątki z Kuby to nie są z pewnością dzieła sztuki. Wszystko takie dość tandetne. Sylwia musi wymienić kasę więc idziemy do CADECA. Na tej ulicy są 2. Gdy odstałyśmy swoje w kolejce i Sylwia podchodzi do okienka okazuje się, że nie ma paszportu. Zatem nawrotka na kwaterę. Za drugim razem wszystko idzie już bez problemu. Idziemy zakupić i wysłać poczktówki. Potem kręcimy się między uliczkami. Łapie nas krótki deszcz, przeczekujemy gdzieś przy murku. Wędrujemy sobie bez większego celu. Chociaż w sumie mamy jeden cel – Sylwia musi pozbyć się kubańskiej waluty. Ten dzień minął nam dość szybko. Wracamy na kwaterę, żeby Sylwia ogarnęła się i spakowała. Potem wychodzimy coś zjeść, wracamy po plecak i odprowadzam Sylwię na przystanek linii P12. Taksówka na lotnisko kosztuje 20CUC, dowiedziałyśmy się o opcji alternatywnej czyli o tym autobusie, który podjeżdża w okolice lotniska, potem trzeba podejść pieszo pod Terminal 3. Jednak nie wiemy gdzie wysiąść i ile dokładnie trwa podróż. Na przystanku czeka już kilka osób, zaraz podjeżdża autobus. Czekam aż odjedzie i wracam na kwaterę po przewodnik.
Koreanka mówiła mi, że w hotelu National (rządowy hotel z 5 gwiazdkami) jest szybki internet za 10CUC/h, ale można też wziąć mniej. Postanowiłam sobie urządzić tam spacer a idzie się przyjemnie wzdłuż oceanu, deptakiem Malecon.Wcześniej widziałam to Casa de la Musica o którym mówiła Koreanka. Faktycznie to jakiś podejrzany klub z selekcją, podejrzanie wyglądającymi ochroniarzami itp.
Gdy udaje mi się namierzyć wejście do hotelu, wchodzę na I piętro gdzie znajduje się kafejka. Niestety nie pomyślałam o tym żeby wziąć paszport a pracownika kafejki jest nieprzejednana i jeśli nie jestem gościem hotelu i nie mam paszportu to nie mogę skorzystać z komputera. No tak, bo pewnie włamie się stąd na serwery pentagonu. Jak nie to nie!
Wracam zatem inną trasą w kierunku Capitolu. Idę ponownie ulicą Obispo aż dochodze do Castillo de la Real Fuerza. Mijam go i okrężną drogą wzdłuż kanału wracam na kwaterę, już robi się ciemno a nie chcę szwędać się sama. W pokoju zastaję Koreankę, której nie widziałam cały dzień. Pyta się mnie co dzisiaj robiłyśmy z Sylwią i czy było ciepło. Opowiadam jej cały nasz dzień. Okazało się, że ona cały dzień siedziała w kafejce internetowej i sprawdzała gdzie może jechać dalej, dlatego spytała o dzisiejszą pogodę. Zdecydowała się na kupno biletów do Ekwadoru, wylatuje za 4 dni.
Postanowiłam, wziąć to biedne dziewczęcie pod swoją opiekę i zaproponowałam jej, że możemy iść razem coś zjeść w jakiejś lokalnej knajpce. Znalezienie jakiejś lokalnej knajpki zajmuję nam dłuższą chwilę, ale w końcu udaje się. Koreanka jest zachwycona tym, że płacimy po 40CUP za całkiem niezły posiłek. Do tej pory płaciła wszędzie w CUC. Fajnie, że na chwilę udało mi się odmienić jej obraz Kuby.