02.03.13
Po nieco ponad dwóch godzinach docieramy do Tlemcen (ok.150km). Jesteśmy pod wrażeniem tutejszych dróg, pozwalają na naprawdę szybką jazdę, mamy nadzieję, że na kolejnych trasach będzie równie dobrze.
Przechadzamy się po mieście, chcemy kupić wreszcie kartę SIM, jednak nie widzimy żadnego otwartego punktu sprzedaży. Zatem przysiadujemy na ławce, wyciągamy przewodnik i próbujemy ustalić położenie, żeby napisać z Pl numeru hostowi CS w Tlemcen gdzie dokładnie jesteśmy. Gdy wygrzewamy się w słońcu podchodzi do nas nieznajomy i łamaną angielszczyzną pyta skąd jesteśmy, co tutaj robimy itd. Zaprasza nas na herbatę do siebie do domu. Bez większych oporów idziemy za nim, opowiada nam trochę o sobie, ma na imię Karim, jest doktorantem na wydziale biologii. Gdy po ok. 30min docieramy do niego do domu, w progu wita nas jego matka. Szykuje nam poczęstunek a w odstępach kilku minut zjawiają się kolejni bracia Karima żeby nas obejrzeć. Nie są nachalni, wszystko przebiega w bardzo miłej atmosferze. W końcu proszę o użyczenie telefonu żebym mogła zadzwonić do naszego hosta Jamala. Nie odbiera, potem próbuje kolejny raz i kolejny aż w końcu się udaje. Przekazuje słuchawkę Karimowi żeby podał naszą dokładną lokalizację. W oczekiwaniu na Jamala zostajemy poczęstowane obiadem. W końcu pada pytanie czy przyjechałam do Algierii żeby wziąć ślub z Jamalem. Omalże nie spadłam z krzesła, zaprzeczam i wyjaśniam ideę Couchsurfingu. W końcu nadjeżdża Jamal, żegnamy się z naszą rodzinką i jedziemy do naszego nowego domu.
Czekają już na nas rodzice Jamala, jego mama jest dyrektorką szkoły a ojciec reżyserem filmów dokumentalnych. Do Tlemcen przeprowadzili się kilka lat temu z Oranu. Zostajemy rozlokowane w swoim pokoju. Czekamy na kolegę Jamala, który ma lepszy samochód i może zrobić nam krótką wycieczkę po mieście. Mi tam wszystko jedno jakim samochodem pojedziemy, no ale nie sprzeciwiam się. Jamal to multiinstrumentalista, chcąc umilić nam czas gra dla nas na gitarze. W końcu nadjeżdża odpowiednie auto. Przeciskamy się ciasnymi uliczkami miasta. W Tlemcenie jest sporo budowli mauretańskich a samo miasto nazywane jest "miastem wiśni". Jedziemy jeszcze odwiedzić meczet Sidi Boumediene zbudowany w XIVw., następnie udajemy się do El Ourit w okolice wodospadów gdzie znajduje się most kolejowy zaprojektowany prze Eiffla, tego od wieży :-) Zrobiło się chłodno, kolejna rundka po mieście i wracamy do domu.
Kolejnym punktem dnia jest wizyta w hotelu Renaissance, położonym na wzgórzu ponoć najlepszym hotelu Afryki Północnej. Odbędzie się tam koncert francuskiego pianisty, zorganizowany przez Instytut Francuski, którego Jamal jest członkiem. Hotel robi kolosalne wrażenie, to nie jest hotel lecz całe miasteczko Na miejscu poznajemy przyjaciół Jamala i dyrektora instytutu. Koncert jak to koncert, szału nie było, potem sesja zdjęciowa w hotelu razem z siostrą Jamala. Po drodze kupujemy pizzę, na życzenie siostry Jamala (my liczyłyśmy raczej na coś bardziej regionalnego). Ma dziś lekką depresję, bo weekend się kończy a ona jutro musi wrócić do Oranu gdyż tam pracuje jako księgowa w firmie SONATRACH, która to jest jednym z największych eksporterów ropy naftowej i producentów gazu ziemnego na świecie. Musi tam świetnie zarabiać, gdyż przez rodzinę nazywana jest bankiem.
Wspólnie z całą rodziną jemy kolację w domu, rozmawiamy o naszych dalszych planach, wszyscy się dziwią, że chcemy jechać na południe, no ale dla nas to najważniejszy punkt całego wyjazdu. Mamy zamiar jechać do Bechar, jednak cała rodzina twierdzi, że to zbyt niebezpieczne, że to niemożliwe, stanie nam się krzywda itd. Trochę nas to zaskakuje, jesteśmy lekko zdezorientowane, więc mówimy, że to jeszcze przemyślimy. Tak kończymy ten pierwszy ekscytujący dzień w Algierii.
=============================================================================
03.03.13
Rano mamy zamiar jechać z Jamalem na uczelnie, gdyż ma jakiś egzamin a poza tym chce nam pokazać kampus. Reszta jego rodziny pojechała bladym świtem do Oranu odwiedzić babcię, która jest ciężko chora. Po wyjściu z domu udajemy się do kiosku w celu kupna karty SIM, wystarczy kopia dowodu osobistego. Gdybyśmy kupili kartę w oficjalnym punkcie danej sieci natychmiast zostałby przydzielony nam numer tel., a że zrobiliśmy to w kiosku to musimy poczekać kilka godzin na aktywację numeru. Jak się dowiedziałyśmy wszystkie sklepy na których znajduje się napis „FLEXY” oferują doładowania i karty SIM.
Później jedziemy taksówką na uczelnię. Robi wrażenie, zarówno kampus jak i budynki są ogromne. Jest to największy kampus w Algierii, zbudowany przez Chińczyków i to niestety widać. Studenci w Algierii mogą korzystać za darmo ze specjalnych pomarańczowych autobusów dla studentów, przysługuje im w ciągu dnia jeden posiłek za free, akademiki również są bezpłatne a poza tym każdy student raz na kwartał dostaje równowartość ok. 40euro. Jednak jak się dowiedziałyśmy edukacja to fikcja, poziom nauczania jest tutaj podobno żaden, wszyscy się kręcą po uczelni bez większego celu, trudno tutaj mówić o jakimś planie zajęć. Gdy Jamal jest na egzaminie, przejmują nas jego przyjaciele i robią nam krótką wycieczkę po uczelni.
Następnie udajemy się do kawiarni, gdzie udaje nam się zasilić konto telefonu i aktywować numer. 200DA wystarcza na ok.30min, 1sms to 5DA.
Wracamy do domu, czekamy na kolegę Jamala, który wymieni nam 50$=4000DA. Chciałyśmy to zrobić w nieoficjalnym punkcie, jednak Jamal nas źle zrozumiał i jego kolega wymienił kasę po normalnym bankowym kursie. Szkoda!
Później udajemy się pieszo do Instytutu Francuskiego spotykamy się tam z kolegą naszego hosta Jacine’m, który zajmie się nami gdyż Jamal musi dołączyć dziś do rodziny w Oranie. Jacine oprowadza nas po Instytucie, znajduje się tutaj biblioteka dla dorosłych i dzieci, zbiór filmów i czasopism oraz wszystko co jest związane z kulturą Francji. Aby korzystać z tych zbiorów należy się zapisać i dokonać opłaty wpisowej. Takich Instytutów jest w Algierii kilka i są one dotowane częściowo przez rząd Francji. Jako, że Jacine kończy pracę o 15, mamy godzinę czasu na samodzielne zwiedzanie. Na wstępie atakujemy cukiernię i lodziarnie. Lody pistacjowe za 50DA to po prostu bajka. Potem idziemy do Mechouar (cytadela z XIIw.)po drodze zauważamy dworzec autobusowy, musimy się tam później udać żeby postanowić co dalej z naszym wyjazdem. Wracamy pod Instytut Francuski gdzie spotykamy się z Jacinem i jego koleżanką. Zabierają nas na tutejszy tradycyjny bazar. Fajnie jest się przechadzać lokalnymi uliczkami i nareszcie poczuć atmosferę tego kraju. Później już tylko z Jacinem udajemy się na tradycyjny obiad: zupa Harira oraz Kefta – klopsiki z mięsa mielonego, do wszystkiego oczywiście bagietka francuska, którą serwuje się tutaj obowiązkowo. Później udajemy się na dworzec i ostatecznie postanawiamy udać się do Ghardaii, Autobus jest jutro o 17, podróż potrwa 12-13h. Ze względu na ostrzeżenia rodziny Jamala nt. bezpieczeństwa w Bechar rezygnujemy z tego miasta. Teraz uważam, że to był błąd gdyż przed Ghardaią i południem kraju też nas ostrzegali a było tam zupełnie spokojnie. Ogólnie rodzina Jamala chciała nam chyba pokazać to najlepsze i najbogatsze oblicze Algierii i najchętniej zatrzymaliby nas przez 2tygodnie w Tlemcen. Ogólnie byli bardzo mili i życzliwi ale ich rady nt. podróżowania po kraju nie były do końca trafne.
Kontynuujemy swój spacer z Jacinem, który doskonale zna miasto i jego architekturę, gdyż na co dzień studiuje ten kierunek. Zachodzimy do pracowni tradycyjnych strojów algierskich, oglądamy mury miasta. W związku z naszym planowanym wyjazdem na południe musimy wymienić więcej kasy, dlatego tłumaczę naszemu przewodnikowi, że chcemy wymienić pieniądze na czarnym rynku. Po kilku telefonach Jacine prowadzi nas….. Niespodzianka - do sklepiku z odzieżą męską. Tam musimy chwilę poczekać na wujka Jacine’a, który to właśnie zajmuje się nielegalną wymianą. Kurs walut jest tutaj o 40-50% lepszy niż w banku, tzn. za 1$=113DA a za 1€ = 146DA, co przy obecnym kursie oznacza że 1DA to niespełna 0,03zł.
Idziemy kontynuować zwiedzanie, po drodze spotykamy kolegę Jacine’a. Ma na imię Amine , pracuje i mieszka w hotelu Renaissance. Udajemy się na wzgórze kolejką linową - Terreferic (30DA). Za dnia hotel i jego otoczenie robi jeszcze większe wrażenie, znajduje się tutaj wesołe miasteczko dla rodzin, sztuczne jezioro, punkt widokowy i inne atrakcje. Amine oprowadza nas dokładnie po każdym z miejsc, po czym musi wracać do pracy, a my już we trójkę udajemy się kolejką w dół do miasta i do domu Jacine na herbatę. Dyskutujemy o tradycjach algierskich, m.in. o tradycyjnej ceremonii ślubnej, oglądamy film z typowego ślubu. Później odbiera nas Jamal, kupujemy truskawki i udajemy się do domu na kolację. Rodzina jest oczywiście wstrząśnięta tym, że chcemy same jechać do Ghardaii, ale w końcu muszą dać sobie spokój, bo my i tak nie odpuścimy. Poza tym jesteśmy już zdecydowanie za długo w jednym mieście.
=============================================================================
04.03.13
Rano zgodnie z wcześniejszą obietnicą udajemy się do szkoły podstawowej, w której mama Jamala jest dyrektorką, co oznacza, że może przyjść do pracy, na którą chce. Zostajemy oprowadzone po szkole. Później idziemy na stołówkę „nadzorować” wydawanie posiłków. Wracamy do gabinetu pani Dyrektor, musi podpisać kilka rzeczy. Ok 11.30 wynurzamy się na plac przed szkołę i co nas zaskakuje, dzieci idą już do domu…. na obiad. Trochę to dziwne, przecież 30min temu właśnie jadły. My też już się zbieramy i wracamy autobusem do domu, są korki, gdyż o tej porze wszyscy kierują się z pracy do swoich domów, coś w rodzaju "sjesty". W dodatku dzisiaj pogoda jest fatalna, okrutnie wieje, bo jest burza piaskowa. W wolnym czasie dzwonię do naszego przyszłego hosta z Ghardaii aby potwierdzić nasze przybycie. Po obiedzie jedziemy odebrać Jamala z uczelni – skończył wcześniej gdyż z powodu pogody kilku wykładowców nie przyszło, taki to właśnie algierski system edukacji. Mamy czas na spakowanie swoich rzeczy, gdy Jamal jedzie zarezerwować bilety. Jakoś strasznie długo mu się z tym zeszło, więc gdy po nas wraca mamy bardzo mało czasu, ostatecznie docieramy na dworzec 5 minut przed czasem i to w dodatku w strugach deszczu. Za bilet zapłaciłyśmy 1300DA. Żegnamy się i zasiadamy w pierwszym rzędzie za kierowcą. Przednia szyba autokaru ma załataną dziurę, wyglądającą jak krater po meteorycie, nawet nie chce się zastanawiać jak do tego doszło. Pogoda jest fatalna, nawet nie ma jak podziwiać widoków. Dzwoni do nas Rostom z Ghardaii, mamy na niego rano poczekać w kawiarni, ma zjawić się po 7. Autokar utrzymuje bardzo dobre tempo jazdy, mamy przerwy na posiłki, w końcu to podróż na 12h i ponad 800km do pokonania. Na szczęście droga w zdecydowanej większości jest bardzo dobra i nie ma problemów z pokonywaniem kolejnych kilometrów.