Do Touby docieramy ok. 13, naszym celem jest znany w całej Afryce Zachodniej Wielki Meczet. Budowle widzimy już z odległości kilku kilometrów. Gdy wysiadamy z busika i spacerkiem udajemy się w kierunku meczetu, dogania nas policjant i mówi, że to święte miasto i nie możemy (dziewczyny) na jego terenie przebywać w krótkich spodenkach. Wskazał nam pobliski sklep z materiałami jako naszą przebieralnię. Wrzuciłyśmy na siebie długie spodnie a z chust miały powstać spódnice, policjant zaakceptował nasz nowy „look” zatem bezpiecznie możemy wkroczyć do miasta. Touba to miasto kultu, odbywają się tutaj pielgrzymki wiernych.
Jako, że jesteśmy w lekkim niedoczasie, decydujemy się podjechać kilka km taksówką za 1000 CFA (6,46 zł). Meczet z zewnątrz nie robi spektakularnego wrażenia gdyż okalają go rusztowania i siatki ochronne. Przed bramą wejściową doczepia się do nas jakiś nawiedzony gość, która lazł za nami od taksówki – twierdzi, że nasz strój jest nie odpowiedni, nie mogą nam wystawać nogawki spodni i najlepiej jak odpłatnie wypożyczymy spódnice od jego znajomego. Wywiązała się z tego niemalże awantura. Ogólnie nie lubię takich akcji, zwłaszcza jeśli przyczepia się jakiś gość z ulicy i szarpie się z nami przed bramą. Decydujemy się, że do środka wejdzie Piotrek, którego strój jest idealny – T-shirt i krótkie spodenki i Magda, która przerobiła swoją sukienkę na spódnicę, owinęła się innymi szmatami i stała się godna odwiedzenia tego świętego miejsca.
Nasza reprezentacja nie zachwyciła się Meczetem od środka, gdyż wewnątrz również wiele rzeczy jest w trakcie remontu. Także po ok. 30 min. główną atrakcję Touby mamy z głowy. Łapiemy taksówkę (800 CFA = 5,17 zł)) na dworzec, z którego pojedziemy do Saint Louis.
Na dworcu zastajemy praktycznie pusty busik, kupujemy bilety do Saint Louis za 2850 CFA/os (18,42 zł) (180 km). Jest okrutnie gorąco a my się smażymy w oczekiwaniu na pasażerów, w międzyczasie kupujemy prowiant, zwiedzamy dworzec i okolice aż w końcu ruszamy.