Saint Louis wita nas korkiem, wysiadamy w centrum i idziemy na popołudniowy spacer, przy okazji kupując pamiątki. Wędrując uliczkami miasta wszyscy jednogłośnie stwierdzamy, że Saint Louis ma potencjał, szkoda tylko, że niszczą go góry śmieci i brak rozsądku w zarządzaniu.
To co rzuca się w oczy to fakt, że popołudniem wszystkie dzieciaki grają w piłkę, jest to zdecydowanie rozrywka dla mas. Każdy skrawek zieleni zajmują mali piłkarze. W momencie kiedy piszę ta relację Polska spadła w rankingu FIFA na historyczne najniższe miejsce, czyli 78. Z ciekawości sprawdziłam, że Senegal jest na 65. pozycji a oprócz stadionu w Dakarze nie widziałam tutaj żadnego chociażby półprofesjonalnego boiska. Czyli o potencjale reprezentacji chyba jednak nie decyduje plan szkolenia i infrastruktura, to takie małe przemyślenia po pobycie w Afryce ;-)
W międzyczasie okazało się, że Petit jednak przyjedzie dopiero w nocy a nie tak jak zakładał wieczorem, czyli czeka nas kolejna noc w domu naszego hosta... bez hosta. Zatem powoli zbieramy się do powrotu do domu, Bay nas tam odholuje chociaż podobnie jak my odczuwa trudy dnia. Po drodze wymieniamy pieniądze w sklepie (1$=450CFA, 1€=650CFA).
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
2.XI. Saint Louis, Wioska rybacka
Zaraz po przebudzeniu mamy okazję poznać Petita... nareszcie. Dzisiaj zaplanował dla nas zwiedzanie wioski rybackiej, będącej jedną z części Saint Louis. Przed wyjściem Petit przygotowuje dla nas tradycyjny senegalski napój – Cafe Touba. To kawa aromatyzowana przyprawami, w smaku lekko różniąca się o standardowej kawy. Nazwa pochodzi od nazwy świętego miasta Touba i jest związana z jakąś legendą, której już teraz nie odtworzę.
Maszerujemy znanym nam już mostem. Po czym Petit organizuje dla nas taksówkę, gdyż wioska podobno jest daleko. Płacimy 2 tys. CFA (12,92 zł) i jak się okazuje był to fatalny interes, bo jechaliśmy krócej niż 5 minut a auto z pewnością zasłużyło na miano najgorszego wraka, jakim jechaliśmy podczas całej podróży.
Dla mnie jako osoby, która raczej nie jada ryb i nie znosi ich zapachu, wizyta w wiosce rybackiej nie oznaczała mistycznego przeżycia. A w rzeczywistości było znacznie gorzej. Wioska okazała się składowiskiem martwych ryb, przetrzymywanych w koszmarnych warunkach, w pełnym słońcu, wszędzie były jakieś resztki... no i ten smród – koszmar!.
O tym epizodzie wyjazdowym najlepiej jak najszybciej zapomnieć. Petit zaproszą nas na małą siestę do campingu prowadzonego przez jego znajomego. Maszerujemy chyba najbardziej zanieczyszczoną plażą w tej części kontynentu, nie dość są tu całe tony śmieci to jeszcze natrafiliśmy na zdechłą kozę.
Kemping jest nieczynny, tzn. nie ma gości, mamy okazję schronić się przed słońcem w chatach z liści palmowych – upał jest masakryczny. Po tej małej sieście spacerem wracamy do domu, oczywiście przez główną aleję wioski rybackiej.
Późnym popołudniem Petit i Bay chcieli nam pokazać jedno z miejsc swojej pracy. Obydwaj są wolontariuszami udzielającymi pomocy medycznej dzieciom przebywających w Darra. Ania źle się czuję, zatem razem z Marysią zostają w domu.
A Ja, Magda i Piotrek idziemy z chłopakami na pobliskie osiedle. Darra – cóż to takiego? Ciężko to określić! Można powiedzieć, że to ośrodki do nauczania dzieci koranu. W rzeczywistości jest to połączenie sekty, slumsów i wszystkiego co najgorsze, przynajmniej takie odczucia mam ja po wizycie w tym miejscu. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że około kilkudziesięciu dzieciaków w wieku od kilku do kilkunastu lat mieszka w pustostanie w tragicznych warunkach, bez bieżącej wody, elektryczności itp. Są wysyłane tam przez rodziców niby w celu nauki koranu. Każda Darra ma swojego szefa – dorosłego, dla którego dzieciaki w ciągu dnia zbierają pieniądze żebrając. Petit i Bay wykonują ogromną pracę gdyż Darra to siedlisko wszelkiego rodzaju chorób, nasza wizyta tam była z lekka nierozsądna, ale warto wiedzieć, że takie rzeczy mają miejsce. Jedyny pozytyw tej sytuacji to fakt, że państwo dotuje wolontariuszy i wszelkie leki i środki opatrunkowe mają za darmo. Jak się okazało Darra to coś powszechnego i znajdują się one w całym kraju.
Po tym koszmarnym doświadczeniu wracamy do domu, rodzina Petita przygotowała dla nas kolacje – makaron z mięsem. Przed południem widziałyśmy z Magdą sposób obróbki mięsa, lepiej sobie tego nie przypominać w czasie jedzenia ;-)
Jutro chcemy jechać na pustynię Lompoul wczesnym rankiem a wieczorem dojechać do Dakaru. Petit kontaktuje się ze znajomym mieszkającym w Lompoul i organizuje nam wynajęcie jeepa na ok. 2h za 10 tys. CFA (64,62 zł).
Na koniec dnia Petit przygotowuje nam tradycyjną herbatę. Pije się ją w trzech turach:
1. gorzka, z małą ilością cukru - odzwierciedlająca śmierć,
2. słodko- gorzka – przedstawiająca życie
3. bardzo słodka – oznaczająca miłość.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
3.XI.
Dzisiejszy poranek zaczyna się słabo, gdyż Ania bardzo źle się czuję co kończy się zasłabnięciem – to prawdopodobnie skutek przemęczenia i odwodnienia. Decydujemy się na odwołanie wycieczki do Lompoul. Piotrek z Petitem zdobywają lekarstwa w aptece. Większość dnia mija nam na spacerowaniu w podgrupach po Saint Louis.
Późnym popołudniem sprowadzamy do domu taksówkę – sept place. Chcemy zapłacić za wszystkie siedem miejsc i jechać bezpośrednio do Dakaru. Negocjacje są trudne gdyż kierowca chyba woli nic nie zarobić niż zarobić trochę mniej. Ostateczna cena to 40 tys. CFA (258,46 zł), nie jest to na pewno okazyjna cena, ale nie było żadnych alternatyw.