Po niespełna 14h dopływamy do Ziguinchor, wbrew pozorom podróż minęła mi całkiem komfortowo... myślałam, że będzie gorzej. Nasz poprzedni znajomy Petit zorganizował nam nocleg w Ziguinchor u swojego znajomego, który czekał na nas przed portem. Odbiór bagaży odbył się dosyć sprawnie jak na afrykańskie standardy. Klimat w Ziguinchor jest zupełnie inny niż na północy Senegalu, jest o wiele bardziej gorąco i duszno. Na piechotę udajemy się do domu naszych gospodarzy i odpoczywamy przy herbacie, bo nikt tu nie wychodzi z domu w popołudniowym upale. Na obiad tradycyjnie ryż z rybą.
Gdy temperatura nieco spadła wychodzimy na spacer po mieście, mamy okazję zaobserwować pelikany, niezliczoną ilość baobabów i wiele innych ciekawostek przyrodniczych. Ogarnęło nas także szaleństwo zakupów a przynajmniej część grupy ;-) Zaopatrujemy się w drobne pamiątki i niezliczoną ilość ciasteczek maślanych i chlebków kukurydziano-bananowych. Wieczorem odwiedzamy rodzinę sąsiada naszego hosta, wszyscy są bardzo przyjaźni, chociaż ten region jest opisywany jako niebezpieczny... nam jednak ciężko to zauważyć.