Geoblog.pl    unforgettable    Podróże    Kuba 2012    Kraina tytoniu - dolina Vinales
Zwiń mapę
2012
30
wrz

Kraina tytoniu - dolina Vinales

 
Kuba
Kuba, Viñales
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10035 km
 
Poprosiłyśmy naszego kierowcę żeby zawiózł nas do punktu z którego będziemy miały jakiś transport do Vinales. Przejeżdżamy przez miasto, nie jest ono ani trochę ciekawe i zatrzymujemy się obok stacji benzynowej. Sylwia rozmienia pieniądze aby zapłacić za przejazd z Havany. po drugiej stronie ulicy stoi coś a’la furgonetka jadąca do Vinales. Wsiadamy bez wahania i ustalamy cenę na 1CUC/os (ok.30km). Po ok. 1h dojeżdżamy na miejsce, w samochodzie poznałyśmy człowieka, który ma kwaterę do wynajęcia. Zgodziłyśmy się obejrzeć więc taksiarz zawozi nas na miejsce. Po obejrzeniu pokoju, targujemy się i ostatecznie płacimy 15 CUC za pokój za noc. Nasza kwatera jest oddalona od głównej ulicy, więc jest cisza, na zewnątrz na tarasie jest basen z żółwiami, fotele bujane i stolik z parasolem, więc panuje ogólny chill out. Jednak w tym mieście każdy dom to casa particular więc mogłyśmy wybrać coś bliżej malowniczej doliny Vinales, ale i tak nie jest źle. Na powitanie dostajemy sok z mango, właścicielka spisuje nasze dane, składamy podpisy i ruszamy na miasto. Zaczynamy od zjedzenia pizzy za 10 CUP, porównanie do normalnej pizzy jest bardzo brawurowe, jednak jest to tani posiłek, którym można zaspokoić głód. W kolejce spotykamy Brytyjkę, która jest nieziemsko brudna, bo właśnie wraca z wycieczki z doliny Vinales. Powiedziała nam, że trasa nie jest trudna i można sobie dać radę samemu. Jak dla nas idealnie. Ruszamy w kierunku szlaku, po drodze mijając mnóstwo kwater z lepszym widokiem z okna niż u nas, no ale trudno. W ogóle 80% domów to oficjalne kwatery także jest w czym wybierać. Pierwsze 30 minut marszu jest po suchym. Mijamy kilka gospodarstw, ze 2 osoby zapraszają nas do odwiedzenia prywatnych tj. domowych fabryk cygar, ale odpuszczamy, bo zaraz będą nam chcieli coś wcisnąć. Później zachodzimy na sporą plantację ananasów, zapach jest bardzo zachęcający. No i to było ostatnie przyjemne doznanie, bo po kilku minutach marszu z naszej ścieżki zrobiło się mega-bagno z czerwonym błotem. Nie chcemy narażać naszego obuwia na ekstremalne warunki już pierwszego dnia pobytu, więc zrzucamy sandałki i nurkujemy w błocie, które jest przyjemnie chłodne w porównaniu do temperatury otoczenia. W trakcie naszego marszu mijają nas konne wycieczki, chyba turyści na bosaka to nie jest widok, z którym można się zetknąć na co dzień. Niestety nie wzięłyśmy ze sobą przewodnika z mapką, dlatego mamy problemy z wyborem drogi na rozwidleniach a niestety żadna wycieczka konna nie przejeżdża. Idziemy zatem na czuja. Po wyjściu z błota, ubita ziemia wydaje się parzyć jak ogień. Przepłaciłam to chyba poparzeniem stópek, no ale idziemy dalej. Niestety nie mamy pewności gdzie jesteśmy i czy idziemy w dobrym kierunku, bo od dłuższego czasu nie pojawiła się w zasięgu wzroku żadna konna wycieczka, których na początku trasy było kilka. W dodatku Sylwię przestraszyła „latająca tarantula”, byłam za daleko żeby przyjrzeć się temu przerażającemu owadowi, więc polegam na opisie mojej towarzyszki – owad był gigantyczny, włochaty i straszny. W końcu po jakimś czasie dajemy sobie spokój i zawracamy. Jak się potem okazało na mapce w przewodniku byłyśmy blisko jaskiń, ale po mistrzowsku je ominęłyśmy. W drodze powrotnej spotykamy dwójkę turystów, którzy też brodzili na boso w błocie. Sprzedają nam newsa, że jeśli wejdziemy na górę skarpy to przejdziemy suchą nogą po ścieżce. Korzystamy z tego pomysłu, ścieżka w pewnych miejscach wchodzi na działki prywatne, ale nikomu nie przeszkadza, że tamtędy idziemy, trzeba było tylko ominąć kilka krów i byczków. W pewnym momencie gubimy suchą ścieżkę i wchodzimy między gęste zabudowania, okazało się że to bardziej skrótowa droga do miasta. Jacyś lokalni ludzie wskazują nam kierunek i zapraszają nas na sok, jednak żądają w zamian sporej opłaty, więc grzecznie dziękujemy. Wreszcie docieramy do miasta i udaje nam się kupić świeżutkiego ananasa. Wracamy na kwaterę, prosimy o nóż i Sylwia rozprawia się z naszym owocem. Dosiada się do nas właścicielka kwatery i robi wykład ze znajomości owoców i roślin z zajęciami praktycznymi tj. zrywa guajawy i pomelo z drzew sąsiadów i daje nam do spróbowania. Po krótkiej pogawędce idę pod prysznic. Niestety to był początek dramatu. Gdy już prawie doczyściłam się z pomarańczowej gliny poczułam, że coś się na mnie gapi. Wypatrzyłam karalucha na zasłonce od prysznica. Postanowiłam dokończyć prysznic a następnie zająć się unieszkodliwieniem robala, bo Sylwia dostałaby zawału gdyby ukazał się jej oczom. Wychyliłam się z łazienki i powiedziałam Sylwii żeby jeszcze chwilę poczekała muszę podjąć walkę z tym oblechem. Niestety był bardzo szybki i omalże nie zbiłam świetlówki na suficie. W końcu udało mi się go wygnać przez okienko. Sylwia lekko sparaliżowana siedziała na łóżku i źle przyjęła wiadomość, że puściłam go wolno, kazała jeszcze raz sprawdzić łazienkę. Niestety był jeszcze jeden osobnik na suficie, ten był jeszcze szybszy niż poprzednik, nawet zaatakował moją nogę, ale byłam sprytniejsza i ten osobnik przypłacił to życiem. Sylwia teraz była już kompletnie przerażona, bo twierdziła, że w łazience na pewno jest ich jeszcze całe stado. Zebrawszy odwagę poszłyśmy sprawdzić razem jeszcze raz łazienkę, było czysto  Od tego dnia każda łazienka w kwaterze była sprawdzana komisyjnie, tzn. ja przodem, Sylwia za mną. Gdy nadeszła właścicielka, chcąc nam wcisnąć płatną wycieczkę na plażę, Sylwia powiedziała, że mamy karaluchy. Pani się tym nie przejęła i powiedziała, że to nie karaluchy tylko na pewno Salamanki. Robi to ogromną różnicę, gdyż robale te są identyczne pod względem wyglądu za wyjątkiem koloru. Zbliżał się już wieczór, więc musiałyśmy zapić stres. Wyszłyśmy na miasto, pokręciłyśmy się między uliczkami a po zachodzie słońca wybrałyśmy się do lokalnej knajpki na mojito, tzn. Sylwia wzięła mojito a ja Cuba libre, każdy po 1,65CUC. Obydwa te drinki udowodniły mi, że moja niechęć dorumu jest zawsze taka sama niezależnie od szerokości geograficznej. Posiedziałyśmy trochę i wróciłyśmy do domu. Usiadłyśmy na tarasie, Sylwia zamówiła kolejne mojito, które było jeszcze mocniejsze niż poprzednie i składało się tylko z rumu. Mając tak trzeźwe umysły ustaliłyśmy, że kolejnego dnia jedziemy na jakąś plażę na północy. Komisyjne sprawdzenie łazienki i zapadamy w sen.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
unforgettable
Karolina
zwiedziła 4% świata (8 państw)
Zasoby: 92 wpisy92 14 komentarzy14 313 zdjęć313 1 plik multimedialny1
 
Moje podróże
25.10.2013 - 10.11.2013
 
 
01.03.2013 - 16.03.2013
 
 
28.09.2012 - 16.10.2012