Poranek zaczyna od europejskiego śniadania, czyli naruszamy przywiezione przez nas zapasy. Temperatura jest zabójcza, ale postanawiamy przejść się po wiosce. Samba daje nam wytyczne no i ruszamy. Wszyscy są nami zainteresowani, ale w bardzo przyjazny sposób. Już teraz widać, że piłka nożna to królowa sportów na Czarnym Lądzie. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że jest to jedna z nielicznych dyscyplin, która sprawdza się w tutejszych warunkach i nie wymaga specjalnych nakładów finansowych ani konkretnej infrastruktury. Podczas naszego spaceru zdobywamy wielu nowych przyjaciół, ale mamy również pierwszy kontakt z oszałamiającą przyrodą. Do Gambii przyjechaliśmy w znakomitym okresie, tj. tuż po zakończeniu pory deszczowej, czyli w czasie kiedy przyroda budzi się do życia. Po kilku godzinach wracamy po swoje rzeczy do Samby, przekazujemy mu upominki z Polski i żegnamy się. Maszerujemy do głównej drogi, w sklepie uzupełniamy zapasy wody (25D/butelkę 1,5l = 2,12 zł), Piotr kupuje miejscową kartę SIM (10D = 0,85 zł) i doładowanie. Należy nadmienić, że nasze polskie karty działają bez problemu. Kolejne wyzwanie to złapanie minibusika (zwanego tutaj Gelli-gelli) do Brikamy oddalonej o kilka km. Problem polega na tym, że wszystkie są wypchane po sufit a nasza piątka + bagaże potrzebuje trochę przestrzeni. Po kilkunastu minutach udaje się nam upchać w jakimś pojeździe, koszt to 10D/os (0,85 zł).